Mój ostatni post zrobił coś, czego się nie spodziewałam - rozsiał się sam po sieci. Nieodłączną towarzyszką jednodniowej sławy (świętowanej szampanem, kawiorem, pomarańczą i ananasem) jest fala hejterów, którym bardzo nie podoba się sposób w jaki się wyrażam, myślę, spędzam wolny czas itd. Jeśli nie masz zdania takiego jak ja - nie masz nic do gadania albo zostaniesz równo zbity po twarzy. Jak już pisałam na twitterze, jedna pani była przekonana, że mój poprzedni wpis napisałam, by wzbudzić kontrowersję i zbić hajs. Nie muszę Wam jednak tłumaczyć, że hajs musi się zgadzać, dom sam się nie pobuduje, a ferrari samo się pod dom nie podstawi.
Na fanpage' u pisałam Wam także o tym, że nawiązałam współpracę ze znakomitym blogiem. W ten sposób powstał gościnny wpis, którego autorem jest Tomasz Szczepański - twórca bloga niezyciowi.pl. Napisał on post, który bardzo szybko i zupełnie przypadkowo stał się na czasie.
Ah,
te komentarze
Internet
od początku lansowany był jako medium, w którym każdy może mieć swoje małe
miejsce, prawo głosu oraz swobodnie wypowiedzieć swoje zdanie i skomentować dowolną
treść. Ta piękna z założenia reguła jest dziś zarówno ostoją, jak i paskudną
plagą globalnej Sieci. Ostatnimi czasy, zwłaszcza w naszym kraju, zdaje się
jednak przechylać ku temu drugiemu...
Komentarze
służą niezwykle pożytecznemu celowi – dzięki nim czytelnik ma możliwość
dowiedzieć się więcej o przedstawionym w artykule zagadnieniu, poznać zdanie
innych osób, a także zainteresować się powiązaniami z innymi, potencjalnie
równie interesującymi treściami. Ale jak ma się to do wymienionych przeze mnie
w pierwszym akapicie wolności?
Idei
ostoi wyjaśniać nie trzeba – mimo iż po ostatnich działaniach NSA i aferze z
Edwardem Snowdenem pojawia się coraz więcej głosów o końcu wolności w
Internecie, jak na razie ma się ona bardzo dobrze. O co więc chodzi z tą plagą?
Żeby sobie to uzmysłowić, wystarczy spojrzeć na praktycznie dowolne miejsce w
Internecie – od początkującego blogaska po wielkie serwisy informacyjne.
Praktycznie
dowolny bardziej poczytny tekst w serwisach pokroju TVN24 czy Onetu zawiera co
najmniej kilkaset komentarzy. Większość z nich jednak nie nadaje się nawet do
częściowego przytoczenia przed jakimkolwiek kulturalnym gremium – pełne są
nienawiści, wyzwisk, oskarżeń i zwyczajnego wyżywania się. Co bardziej
elokwentny „komentator” opowie jeszcze o winie Tuska, zjedzie rząd, sejm,
POlaczków-cebulaczków, Rosję, własną żonę, teściową itd. Czasami spotkamy się
również z jakże trafnymi porównaniami Polski z Zachodem (bo ciocia była na
wycieczce, więc wiem jak tam jest) i kolejnymi stwierdzeniami, że to wszystko
jednak wina Tuska i katastrofy smoleńskiej. Pod każdym artykułem.
Tę
sytuację jestem jednak w stanie w jakiś sposób zrozumieć – serwisy te z
definicji otwarte są na wszystkich internautów i notują po kilkanaście milionów
UU miesięcznie. Samo prawdopodobieństwo mówi nam, że raz na jakiś czas trafi
się tu sfrustrowany frajer, który w obliczu nudnego żywota przeleje swoje żale
i kretynizmy na klawiaturę, a poprzez nią – do szerokiego grona odbiorców. Na
szczęście też komentarzy i informacji jest tam tyle, że takie pożałowania godne
barany pozostaną tam, gdzie jest ich miejsce – w mrocznych odmętach sieci, do
których nikt nie zagląda.
W
zalewie powszechnej miernoty, kompleksów i nicości intelektualnej czytanie
komentarzy użytkowników w serwisach informacyjnych kompletnie mija się z celem. Poza chlubnymi wyjątkami nie wnoszą one
nic do tematu, a mogą jedynie spowodować zdziwienie i poskutkować
zastanawiającym pukaniem się w czoło czytającego. Czy gdzie indziej jest
lepiej?
Wydawałoby
się, że wraz ze zmniejszeniem ogólnej liczby użytkowników spada też
prawdopodobieństwo wykazania przez nich niezmierzonej tępoty i frustracji –
niestety, okazuje się, że jest to spadek niewystarczający. Przyjrzyjmy się
teraz portalom technologicznym.
Spider's
Web, AntyWeb, PCLab czy dobreprogramy to sztandarowe przykłady tego, że Polacy
są zainteresowani nowymi technologiami i z radością chłoną wszelkie informacje
z rynku nowych technologii. Komentują również – ale czy na pewno warto jest te
komentarze czytać?
Mam
tutaj mieszane uczucia. Faktycznie, poziom dyskursu jest o wiele wyższy, niż na
portalach informacyjnych. Oszołomów również tu sporo mniej. Ich rolę przejmują
za to fanboje i hejterzy – osoby chyba równie znudzone swoim życiem, ale
bardziej zmotywowane do działania.
I tak
praktycznie pod każdym newsem o nowym sprzęcie Samsunga można poczytać o tym,
jaki to Szajsung i że Apple jest lepsze. Dowiesz się też, że to jednak Apple
jest do dupy, a Samsung ma najlepsze sprzęty na świecie. Merytoryki tam tyle,
co na posiedzeniach polskiego sejmu – najważniejsze są przecież emocje. Trzeba
jednak przyznać, że dyskusje bywają czasem ciekawe i w głębi ducha czytelnik
zastanawia się, kto wygra. Z reguły wygrywa ten bardziej zajadły i hejtujący,
powodując poddanie się bardziej spokojnego przeciwnika. Kto wie, może ten
odkrył, że są ważniejsze sprawy, niż udowadnianie sobie kto ma większego
(smartfona, oczywiście) i po prostu wyszedł na dwór?
Osobną
kategorię tworzą hejterzy z zasady. I tak, kiedy nowa firma stworzy swój najbardziej
zajebisty i wyczesany pod każdym względem flagowy produkt – Ci i tak znajdą w
nim coś złego. Bo to bateria za mała, bo Full HD na 5 calach to bezsens, bo
oprogramowanie jest do dupy. Aż dziw bierze, że nie zarabiają oni grubej kasy
na testowaniu sprzętu dla firm. Może dlatego, że smęcenie i ujadanie, że coś
jest złe to po prostu jedyna rzecz, na którą ich stać?
Mimo
wszystko jednak komentarze na portalach technologicznych prezentują poziom i
niekiedy po ich lekturze można dowiedzieć się naprawdę ciekawych rzeczy, które
rozszerzają temat i rzucają na niego nowe światło. Musisz tylko omijać walczące
ze sobą o pietruszkę bandy kretynów. Wbrew pozorom po chwili wprawy nie jest to
aż takie trudne ;)
Nie
bez powodu przytoczyłem tu przykład Spider's Webu i AntyWebu. Co prawda są to
ogromne i niezwykle poczytne blogi technologiczne, ale zachodzi na nich również
zjawisko znane praktycznie każdemu autorowi bloga. To komentarze czytelników,
które odnoszą się bezpośrednio do autora, a nie do treści.
Tutaj
jest już pełna samowolka, a jad, żółć i krew leją się litrami. Pal licho
świetny i ciekawie napisany tekst. Nieważne, że przeczytało go kilka tysięcy
osób i zebrał mnóstwo lajków. Trzeba przecież wbić szpilę w ten cały sukces –
skoro nie osiągnął go komentujący, to autor nie ma ŻADNEGO PRAWA OSIĄGNĄĆ GO
PRZED NIM!!! Dlatego trzeba zrugać, zmieszać z błotem i ośmieszyć.
Możesz
stwierdzić, że przeginam, ale spójrz proszę na niektóre komentarze pod
przeróżnymi artykułami na mniejszych lub większych blogach. Zawsze znajdzie się
jakiś hejter, który odniesie się ad persona. I tutaj pojawia się
prawdziwa siła rażenia komentarzy w polskim internecie – mogą naprawdę
zaszkodzić. Bo blogerzy to nie firmy. To istoty ludzkie z różną pewnością
siebie, odpornością na stres i krytykę (zwłaszcza personalną). Niejedna
tragedia wydarzyła się z powodu takiego idioty, który zamiast robić coś
produktywnego – zajadle krytykował autora tylko dlatego, ze ten mu się po
prostu nie spodobał.
Furorę
na Blogway.it (coś w rodzaju „forum” blogerów stworzone przez Kominka) zrobiła
swego czasu historia o blogu wędkarskim, którego autor był nagminnie nękany
przez jednego, chorego psychicznie osobnika. Frajer ten nie tylko pisywał
oszczerstwa w komentarzach, ale nagrywał też hejterskie filmiki na YouTube i
wydzwaniał po kilka razy dziennie (!) do autora z inwektywami. Sprawa
przeniosła się do sądu. I mam nadzieję, że ten ku przestrodze orzeknie wysoką
karę dla stręczyciela.
Osobiście
w trakcie prowadzenia bloga spotkałem się z negatywnymi komentarzami kilka
razy. Jeżeli ktoś miał konstruktywne argumenty – wchodziłem w dyskusję i nie
raz przyznawałem rację. Nigdy jednak nie tolerowałem wycieczek personalnych i
starałem się usuwać takie osoby z bloga czym prędzej – zarówno dla dobrego
samopoczucia czytelników, jak i swojego. Bo strona internetowa (a zwłaszcza
blog) jest tym Twoim małym miejscem w sieci, w którym to TY, a nie ktoś inny ma
czuć się dobrze.
Wszystkie
przytoczone tutaj przykłady odnoszą się do polskiego internetu – nie bez
przyczyny. Historia naszego narodu głęboko w genach zapisała nam zajadłość i
walkę, niekoniecznie o to, co jest akurat w danym momencie ważne. Na sam koniec
warto jeszcze nakreślić sytuację w tej zagranicznej części Internetu.
Wystarczy
krótka przebieżka na portale pokroju CNN czy BBC aby przekonać się, ze
tamtejsze komentarze warto czasami poczytać – ostatnie newsy o sytuacji na
Krymie mogły poszczycić się komentarzami mieszkańców Ukrainy i Rosji
autentycznie opisujących odczucia swoje i swoich braci. Na Gizmodo, TechCrunchu
czy Anandtechu hejterzy są praktycznie niewidoczni, a z większości komentarzy
możesz dowiedzieć się czegoś ciekawego. Czytelnicy blogów zdają się też być
wiele milsi i przychylnie nastawieni do autora, a przede wszystkim – bardziej
KULTURALNI.
Wiele
razy słyszymy, że nasz kraj jest daleko za Zachodem. Kulturalnie również, o
czym możemy się przekonać wertując polski Internet i czytając wypociny pewnej,
bardziej ułomnej części społeczeństwa. I jakkolwiek dalej uważam, że to tylko
niewielki ułamek wszystkich internautów, tak dość dobitnie świadczy on o
poziomie kultury całego narodu. Może warto byłoby go wreszcie podwyższyć?
O autorze: Studiuję na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego. Robię zdjęcia Dużym Obiektywem. Przygotowuję firmę na bazie swojego pomysłu. Piszę powieść fantasy w autorskim świecie i okazjonalnie tworzę dubstep. Szaleję na punkcie nowych smartfonów, dużych telewizorów i klasycznych zegarków. Ubóstwiam piękne kobiety, fantastykę, starą muzykę rockową oraz filmy dające do myślenia. Odkrywam wschodnią filozofię i zagłębiam się bez reszty w historii starożytnej. O tym wszystkim i o wielu innych rzeczach możesz przeczytać w moich artykułach.
Tomek prowadzi bloga niezyciowi.pl.
Zdjęcie: Cliff Byrd, na lic. CC