sobota, 22 marca 2014

Mój ostatni post zrobił coś, czego się nie spodziewałam - rozsiał się sam po sieci. Nieodłączną towarzyszką jednodniowej sławy (świętowanej szampanem, kawiorem, pomarańczą i ananasem) jest fala hejterów, którym bardzo nie podoba się sposób w jaki się wyrażam, myślę, spędzam wolny czas itd. Jeśli nie masz zdania takiego jak ja - nie masz nic do gadania albo zostaniesz równo zbity po twarzy. Jak już pisałam na twitterze, jedna pani była przekonana, że mój poprzedni wpis napisałam, by wzbudzić kontrowersję i zbić hajs. Nie muszę Wam jednak tłumaczyć, że hajs musi się zgadzać, dom sam się nie pobuduje, a ferrari samo się pod dom nie podstawi. 
Na fanpage' u pisałam Wam także o tym, że nawiązałam współpracę ze znakomitym blogiem. W ten sposób powstał gościnny wpis, którego autorem jest Tomasz Szczepański - twórca bloga niezyciowi.pl. Napisał on post, który bardzo szybko i zupełnie przypadkowo stał się na czasie. 


Ah, te komentarze

Internet od początku lansowany był jako medium, w którym każdy może mieć swoje małe miejsce, prawo głosu oraz swobodnie wypowiedzieć swoje zdanie i skomentować dowolną treść. Ta piękna z założenia reguła jest dziś zarówno ostoją, jak i paskudną plagą globalnej Sieci. Ostatnimi czasy, zwłaszcza w naszym kraju, zdaje się jednak przechylać ku temu drugiemu...

Komentarze służą niezwykle pożytecznemu celowi – dzięki nim czytelnik ma możliwość dowiedzieć się więcej o przedstawionym w artykule zagadnieniu, poznać zdanie innych osób, a także zainteresować się powiązaniami z innymi, potencjalnie równie interesującymi treściami. Ale jak ma się to do wymienionych przeze mnie w pierwszym akapicie wolności?

Idei ostoi wyjaśniać nie trzeba – mimo iż po ostatnich działaniach NSA i aferze z Edwardem Snowdenem pojawia się coraz więcej głosów o końcu wolności w Internecie, jak na razie ma się ona bardzo dobrze. O co więc chodzi z tą plagą? Żeby sobie to uzmysłowić, wystarczy spojrzeć na praktycznie dowolne miejsce w Internecie – od początkującego blogaska po wielkie serwisy informacyjne.

Praktycznie dowolny bardziej poczytny tekst w serwisach pokroju TVN24 czy Onetu zawiera co najmniej kilkaset komentarzy. Większość z nich jednak nie nadaje się nawet do częściowego przytoczenia przed jakimkolwiek kulturalnym gremium – pełne są nienawiści, wyzwisk, oskarżeń i zwyczajnego wyżywania się. Co bardziej elokwentny „komentator” opowie jeszcze o winie Tuska, zjedzie rząd, sejm, POlaczków-cebulaczków, Rosję, własną żonę, teściową itd. Czasami spotkamy się również z jakże trafnymi porównaniami Polski z Zachodem (bo ciocia była na wycieczce, więc wiem jak tam jest) i kolejnymi stwierdzeniami, że to wszystko jednak wina Tuska i katastrofy smoleńskiej. Pod każdym artykułem.

Tę sytuację jestem jednak w stanie w jakiś sposób zrozumieć – serwisy te z definicji otwarte są na wszystkich internautów i notują po kilkanaście milionów UU miesięcznie. Samo prawdopodobieństwo mówi nam, że raz na jakiś czas trafi się tu sfrustrowany frajer, który w obliczu nudnego żywota przeleje swoje żale i kretynizmy na klawiaturę, a poprzez nią – do szerokiego grona odbiorców. Na szczęście też komentarzy i informacji jest tam tyle, że takie pożałowania godne barany pozostaną tam, gdzie jest ich miejsce – w mrocznych odmętach sieci, do których nikt nie zagląda.

W zalewie powszechnej miernoty, kompleksów i nicości intelektualnej czytanie komentarzy użytkowników w serwisach informacyjnych kompletnie mija się z celem.       Poza chlubnymi wyjątkami nie wnoszą one nic do tematu, a mogą jedynie spowodować zdziwienie i poskutkować zastanawiającym pukaniem się w czoło czytającego. Czy gdzie indziej jest lepiej?

Wydawałoby się, że wraz ze zmniejszeniem ogólnej liczby użytkowników spada też prawdopodobieństwo wykazania przez nich niezmierzonej tępoty i frustracji – niestety, okazuje się, że jest to spadek niewystarczający. Przyjrzyjmy się teraz portalom technologicznym.

Spider's Web, AntyWeb, PCLab czy dobreprogramy to sztandarowe przykłady tego, że Polacy są zainteresowani nowymi technologiami i z radością chłoną wszelkie informacje z rynku nowych technologii. Komentują również – ale czy na pewno warto jest te komentarze czytać?

Mam tutaj mieszane uczucia. Faktycznie, poziom dyskursu jest o wiele wyższy, niż na portalach informacyjnych. Oszołomów również tu sporo mniej. Ich rolę przejmują za to fanboje i hejterzy – osoby chyba równie znudzone swoim życiem, ale bardziej zmotywowane do działania.

I tak praktycznie pod każdym newsem o nowym sprzęcie Samsunga można poczytać o tym, jaki to Szajsung i że Apple jest lepsze. Dowiesz się też, że to jednak Apple jest do dupy, a Samsung ma najlepsze sprzęty na świecie. Merytoryki tam tyle, co na posiedzeniach polskiego sejmu – najważniejsze są przecież emocje. Trzeba jednak przyznać, że dyskusje bywają czasem ciekawe i w głębi ducha czytelnik zastanawia się, kto wygra. Z reguły wygrywa ten bardziej zajadły i hejtujący, powodując poddanie się bardziej spokojnego przeciwnika. Kto wie, może ten odkrył, że są ważniejsze sprawy, niż udowadnianie sobie kto ma większego (smartfona, oczywiście) i po prostu wyszedł na dwór?

Osobną kategorię tworzą hejterzy z zasady. I tak, kiedy nowa firma stworzy swój najbardziej zajebisty i wyczesany pod każdym względem flagowy produkt – Ci i tak znajdą w nim coś złego. Bo to bateria za mała, bo Full HD na 5 calach to bezsens, bo oprogramowanie jest do dupy. Aż dziw bierze, że nie zarabiają oni grubej kasy na testowaniu sprzętu dla firm. Może dlatego, że smęcenie i ujadanie, że coś jest złe to po prostu jedyna rzecz, na którą ich stać?

Mimo wszystko jednak komentarze na portalach technologicznych prezentują poziom i niekiedy po ich lekturze można dowiedzieć się naprawdę ciekawych rzeczy, które rozszerzają temat i rzucają na niego nowe światło. Musisz tylko omijać walczące ze sobą o pietruszkę bandy kretynów. Wbrew pozorom po chwili wprawy nie jest to aż takie trudne ;)

Nie bez powodu przytoczyłem tu przykład Spider's Webu i AntyWebu. Co prawda są to ogromne i niezwykle poczytne blogi technologiczne, ale zachodzi na nich również zjawisko znane praktycznie każdemu autorowi bloga. To komentarze czytelników, które odnoszą się bezpośrednio do autora, a nie do treści.

Tutaj jest już pełna samowolka, a jad, żółć i krew leją się litrami. Pal licho świetny i ciekawie napisany tekst. Nieważne, że przeczytało go kilka tysięcy osób i zebrał mnóstwo lajków. Trzeba przecież wbić szpilę w ten cały sukces – skoro nie osiągnął go komentujący, to autor nie ma ŻADNEGO PRAWA OSIĄGNĄĆ GO PRZED NIM!!! Dlatego trzeba zrugać, zmieszać z błotem i ośmieszyć.

Możesz stwierdzić, że przeginam, ale spójrz proszę na niektóre komentarze pod przeróżnymi artykułami na mniejszych lub większych blogach. Zawsze znajdzie się jakiś hejter, który odniesie się ad persona. I tutaj pojawia się prawdziwa siła rażenia komentarzy w polskim internecie – mogą naprawdę zaszkodzić. Bo blogerzy to nie firmy. To istoty ludzkie z różną pewnością siebie, odpornością na stres i krytykę (zwłaszcza personalną). Niejedna tragedia wydarzyła się z powodu takiego idioty, który zamiast robić coś produktywnego – zajadle krytykował autora tylko dlatego, ze ten mu się po prostu nie spodobał.

Furorę na Blogway.it (coś w rodzaju „forum” blogerów stworzone przez Kominka) zrobiła swego czasu historia o blogu wędkarskim, którego autor był nagminnie nękany przez jednego, chorego psychicznie osobnika. Frajer ten nie tylko pisywał oszczerstwa w komentarzach, ale nagrywał też hejterskie filmiki na YouTube i wydzwaniał po kilka razy dziennie (!) do autora z inwektywami. Sprawa przeniosła się do sądu. I mam nadzieję, że ten ku przestrodze orzeknie wysoką karę dla stręczyciela.

Osobiście w trakcie prowadzenia bloga spotkałem się z negatywnymi komentarzami kilka razy. Jeżeli ktoś miał konstruktywne argumenty – wchodziłem w dyskusję i nie raz przyznawałem rację. Nigdy jednak nie tolerowałem wycieczek personalnych i starałem się usuwać takie osoby z bloga czym prędzej – zarówno dla dobrego samopoczucia czytelników, jak i swojego. Bo strona internetowa (a zwłaszcza blog) jest tym Twoim małym miejscem w sieci, w którym to TY, a nie ktoś inny ma czuć się dobrze.

Wszystkie przytoczone tutaj przykłady odnoszą się do polskiego internetu – nie bez przyczyny. Historia naszego narodu głęboko w genach zapisała nam zajadłość i walkę, niekoniecznie o to, co jest akurat w danym momencie ważne. Na sam koniec warto jeszcze nakreślić sytuację w tej zagranicznej części Internetu.

Wystarczy krótka przebieżka na portale pokroju CNN czy BBC aby przekonać się, ze tamtejsze komentarze warto czasami poczytać – ostatnie newsy o sytuacji na Krymie mogły poszczycić się komentarzami mieszkańców Ukrainy i Rosji autentycznie opisujących odczucia swoje i swoich braci. Na Gizmodo, TechCrunchu czy Anandtechu hejterzy są praktycznie niewidoczni, a z większości komentarzy możesz dowiedzieć się czegoś ciekawego. Czytelnicy blogów zdają się też być wiele milsi i przychylnie nastawieni do autora, a przede wszystkim – bardziej KULTURALNI.


Wiele razy słyszymy, że nasz kraj jest daleko za Zachodem. Kulturalnie również, o czym możemy się przekonać wertując polski Internet i czytając wypociny pewnej, bardziej ułomnej części społeczeństwa. I jakkolwiek dalej uważam, że to tylko niewielki ułamek wszystkich internautów, tak dość dobitnie świadczy on o poziomie kultury całego narodu. Może warto byłoby go wreszcie podwyższyć?


O autorze: Studiuję na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego. Robię zdjęcia Dużym Obiektywem. Przygotowuję firmę na bazie swojego pomysłu. Piszę powieść fantasy w autorskim świecie i okazjonalnie tworzę dubstep. Szaleję na punkcie nowych smartfonów, dużych telewizorów i klasycznych zegarków. Ubóstwiam piękne kobiety, fantastykę, starą muzykę rockową oraz filmy dające do myślenia. Odkrywam wschodnią filozofię i zagłębiam się bez reszty w historii starożytnej. O tym wszystkim i o wielu innych rzeczach możesz przeczytać w moich artykułach.
Tomek prowadzi bloga niezyciowi.pl.

Zdjęcie: Cliff Byrd, na lic. CC