poniedziałek, 20 stycznia 2014

Ostatnio weszłam na blog Krzyśka Humeniuka - Więcej Luzu i tam zobaczyłam dwa wpisy. Pierwszy dotyczył 5 filmowych scen, które autor chciałby przeżyć, a drugi dotyczył tych, których bardzo by sobie nie życzył - tu macie do nich linki: KLIK 1 oraz KLIK 2. Postanowiłam zrobić podobne wpisy, choć oczywiście za zgodą Krzyśka. Na pierwszy ogień pójdą filmowe sceny, które chciałabym przeżyć.




1. Mamma Mia i cudowna wyspa przedstawiona w filmie. Może niekoniecznie chciałabym prowadzić na niej hotel bez gości, jednak mogłabym na niej zostać na zawsze. Choć uwielbiam warszawski zgiełk i przyzwyczaiłam się do częstego biegu, to nic nie powstrzymałoby mnie przed życiem na greckiej wyspie Skopelos. Słońce, morze, święty spokój... mmm. :)


2. Dziś 13, jutro 30. Choć sam film nie jest ambitny - no dobra, jest typową komedią romantyczną, to z chęcią przeniosłabym się o kilkanaście lub choć o 10 lat, by sprawdzić, co mnie czeka. Z jednej strony istniałaby obawa przed tym, że zastanę w przyszłości stan rzeczy inny niż bym sobie życzyła, a z drugiej strony może to skłoniłoby mnie do podjęcia stanowczych kroków w kierunku realizacji planów?


3. Diabeł ubiera się u Prady i choć moim marzeniem nie jest wcale być Diabłem, to chętnie ubierałabym się u Prady i u wielu innych czołowych projektantów. Ot, taka dziewczyńska fantazja. Jak kiedyś będę obrzydliwie bogata, to sobie na to pozwolę, a co!


4. To właśnie miłość i może dlatego jak chyba każdej młodszej lub starszej ode mnie kobiecie marzy mi się biała suknia, piękny ślub (jak na przykład u Keiry - naprawdę wzruszające, nie? Nie?) i masa wzruszeń. Takie marzenia mi zostały od czasów, kiedy jako dziewczynka owijałam się w firankę i udawałam, że to mój welon. Serio. Teraz tak nie robię, ale kiedyś lubiłam tak się bawić.


5. Avatar, czyli jeden dzień na Pandorze. Świeżo po wejściu filmu do kin powstało wiele artykułów na jego temat i recenzji. Często można było przeczytać, że ludzie płakali na Avatarze, a po seansie dochodzili do wniosku, że ludzie są paskudni, życie na ziemi okropne i że żałują tego, kim są. Mi się film spodobał, ale nie wywołał takich skrajnych emocji. Mimo to z chęcią znalazłabym się na 24 godziny na tej cudownej planecie, zaczarowana milionem barw (no i mając możliwość skakania po drzewach, czego nie robiłam od dzieciństwa). 


A jakie filmowe sceny Wy chcielibyście przeżyć? Piszcie w komentarzach, jestem ciekawa! :)

Ps. Kot nie ma z tym wpisem nic wspólnego, ale prawie wszyscy lubią koty, a te opalające się często mają ciepłe i miłe futerko. Koty są super.