środa, 29 stycznia 2014

Szykuje mi się wizyta u fryzjera po raz pierwszy od mniej więcej miliona lat. Pod koniec 2012 roku ścięłam grzywkę na prosto, wyglądałam mniej więcej TAK, choć byli i tacy, którzy uważali, że to słodkie. Według mnie to słodkie wcale nie było i już do tego więcej nie wrócę. Od bardzo dawna zapuszczam włosy, za punkt honoru postawiłam sobie posiadanie włosów długich jak u Roszpunki. Teraz, gdy już są tak długie, że doprowadzają mnie do szewskiej pasji, postanowiłam coś z nimi zrobić i zapisać się do fryzjera. To cudowne postanowienie doprowadziło mnie do kilku wspomnień, które kiedyś wcale mnie nie bawiły, ale teraz w sumie są śmieszne, no teraz to mogę się tylko z tego śmiać, więc może i Wy się zaśmiejecie.




Każda dziewczyna, która zapuszcza włosy, wie, że każdy centymetr jest na wagę złota. Poszłam kiedyś do fryzjerki (teraz ma własny salon, wtedy jeszcze nie miała, ale długo w fachu siedziała) z prośbą o podcięcie końcówek. Spytała mnie, jak bardzo podciąć, więc mówię, że nie za bardzo, zapuszczam, mi bardzo wolno włosy rosną, więc dosłownie malenieńko. Jak spadło mi z głowy pierwsze 10 cm, to nie wiedziałam czy mam wstać z fotela i po prostu wyjść, czy czekać aż spadnie mi reszta długo zapuszczanych włosów.

U tej samej fryzjerki chciałam rozjaśnić moje czarne włosy (bo swego czasu farbowałam się na czarno). No ona popatrzyła na tę moją głowę i powiedziała "tu się nic nie da zrobić... ich się nie rozjaśni... może pani pomoczyć sobie włosy w misce z wodą utlenioną". Troszkę mnie zamurowało, myślałam, że fryzjerzy rozjaśniają włosy. Zapytałam więc, jak wygląda kwestia robienia pasemek, bo ta czerń trochę wyblakła, przy czubku miałam już trochę naturalnych, więc może w ten sposób da się rozweselić te włosy. No to usłyszałam, że tu działa ta sama zasada, jak pomoczę pasemka w wodzie utlenionej, to one się rozjaśnią. W wodzie utlenionej, czaicie to? Poszłam do fryzjera, żeby dostać poradę o rozjaśnianiu włosów w wodzie utlenionej. Nie spróbowałam. Próbowałam za to innych metod, o których nawet nie opowiem, bo są jeszcze śmieszniejsze niż wszystkie fryzjerskie historie razem wzięte, a za śmieszną uchodzić nie chcę.

Innym razem byłam u jakiejś fryzjerki na zrobienie jasnych pasemek, no może nie w kolorze blond, ale w takim jasnym brązie, mającym wyglądać, jakby był skąpany w promieniach słonecznych. Super, nie? No nie, bo te pasemka nie zostały wcześniej rozjaśnione, więc nie za bardzo było je widać, ale za to dzięki nim ślicznie w moje włosy wniknęła czerwona farba (bo swego czasu farbowałam się na mahoń). Mahoń podobał się za to chyba tylko mnie, wiem natomiast, komu się bardzo nie podobał.

Jest też taka historia, że postanowiłam wycieniować przód, bo wiadomo, włosy rosną, ale zwykłe proste są nudne. Jak wyszłam od fryzjera, miałam je pięknie wymodelowane, cud miód. Następnego dnia umyłam główkę, wysuszyłam i okazało się, że te włosy, co niby zostały wycieniowane, to wyglądają tak, jakby w połowie przeciąć pasmo włosów i tak je zostawić. Było poprawiane, ale niesmak pozostał.

W liceum jak szalona prostowałam włosy. Taki wiek, nie pokazałam się na mieście bez gładziutkich włosów. Postanowiłam je wycieniować, ale tak opór, żeby były piękne, wystylizowane i żeby się same układały, zeszłam sporo z długości. Tu fryzjerka spełniła swoją rolę w stu procentach, byłam zachwycona. Nie wiedziałam wtedy natomiast, że moje włosy się naturalnie przy tej długości BARDZO kręcą. Przed wyjściem z domu je prostowałam, a w szkole już były skręcone. W piętnaście minut fryzura zmieniała się nie do poznania. 
Nie wyglądałam jak te wszystkie super atrakcyjne dziewczyny z filmowej kategorii Teen, Curly Hair. Wyglądałam jak wystraszony pudel. No nie dało się przewidzieć, od tamtej pory tak mocno nie ścinam.

To chyba wszystkie moje historie. Lada chwila idę się zapisać na moją superową metamorfozę i z całych sił wierzę w to, że tym razem obędzie się bez śmiesznych historii. Jest zabawnie i bez tego.