niedziela, 26 stycznia 2014

W Warszawie postawili 20 koksowników. Wow.



To nie tak, że narzekam na koksowniki. Fajnie, że są, chwała im za to, może komuś ogrzeją zimne łapki lub inne odmarzające części ciała. Poza tym, że na dworze panują strasznie niskie temperatury (wiem, że taki klimat, ale mi to nie pasi), to wejście do pierwszego z brzegu autobusu czasami wcale nie jest przyjemniejsze. Już przechodzę do rzeczy. 

Ludzi dużo, bardzo dużo, zwłaszcza rano, ale zimą mi to przeszkadza najbardziej. Wszyscy w kurtkach, mokrych i tymi mokrymi kurtkami po twarzy. Duszno, nieprzyjemnie i najchętniej wszystkich bym z tego autobusu wysadziła.Tylko moja kurtka nie moknie i tylko ja nie tworzę tłoku.

Nieważne gdzie usiądę lub stanę, nieważne w jakim środku komunikacji miejskiej - prawie zawsze mam szansę poczuć się jak na Kolskiej. Ja nie wiem, czy Wy walicie sobie setkę przed wyjściem z domu? Nie mówię tu o typowych żulkach, (bo zwykle jak się rozglądam, to ich nie ma), ale o zwykłych Kowalskich, którzy znaleźli sposób na ogrzanie się w chłodne dni.

O babciach dostających spida na widok wolnego siedzenia nie wspomnę, bo to normalka o każdej porze roku.

Autobus, którym często jeżdzę - 317 (a co, czemu macie nie wiedzieć) - ma jakiś osobny mikroklimat. Grzejniki grzeją? Grzeją. Ale szyby są zamarznięte od środka, każdy oddech wygląda jak dym z e-papierosów, a jedyne, co różni przebywanie w autobusie od przebywania na dworze, to brak wiatru. Po 15 minutach spędzonych w tym autobusie mam ochotę zaskrzeczeć cichutko "Jack" i szukać łodzi ratunkowej. 

W pociągach Kolei Mazowieckich już stało się normą wychylanie jednego lub dwóch w ostatnim wagonie. Kanar takich olewa, ale weź nie miej biletu... Zaskoczona jestem, że nie prowadzi się jeszcze w pociągach sprzedaży alkoholu, bo takie sytuacje zdarzają się tam przez cały rok.

Do tego dochodzą jeszcze opóźnienia wynoszące milion lat. Na stronie PKP uczciwie już informują, że mogą one wynieść 120 minut (to trochę mniej niż milion lat, ale nadal dużo). 

I nawet jak ten pociąg już przyjedzie, wejdziesz do środka, uda Ci się usiąść z dala od odoru alkoholu, to okazuje się, że pękły tory.


Na koniec tylko dodam, że serio kocham Warszawę, kocham nawet te zatłoczone autobusy, Warszawiaków, no nawet te głupie pociągi. Ale nie zimą. To się nigdy nie zmieni.