środa, 3 grudnia 2014

Ci, którzy oglądali How I Met Your Mother, wiedzą, jak zaręczyny wpłynęły na życie Robin. Stało się ono cięższe, szczególne przywileje zniknęły, a ona sama przestała być adorowana.
Już teraz mogę Wam powiedzieć, że nic się nie zmienia. Magiczny pierścionek na palcu nie utrudnia zawierania znajomości, nic nie dodaje, nic nie ujmuje. Życie staje się piękniejsze, ale wcale nie łatwiejsze.

Jeśli myśleliście (tak jak ja), że za organizację ślubu i wesela można się zabrać na półtora roku przed TYM dniem, to jesteście w błędzie. Ja byłam. Niedługo po zaręczynach zrobiliśmy sobie turnee po salach weselnych i okazało się, że najbliższy wolny termin w sierpniu jest... za trzy lata. Ostatecznie - aby tyle nie czekać - padło na wrzesień (w przepięknej sali!), jednak zbieranie ofert zabrało nam sporo czasu. To trudne jednocześnie pracując i studiując zaocznie (na zakładkę). Gdy udało nam się podpisać umowę, postanowiliśmy zdecydować się na któryś kościół. Nie byliśmy przekonani do wyboru jednej z naszych parafii, więc ponownie zrobiliśmy sobie wycieczkę. 
Byliśmy pierwszą parą zapisaną na rok 2016. Bardzo dobrze!

Przed nami jest jeszcze sporo rzeczy do załatwienia nawet nie teraz, ale na pewno te tematy stale siedzą z tyłu głowy.

Jak już wspomniałam, oboje pracujemy. Do tego studiujemy zaocznie. Mamy zjazdy na zmianę, więc próba zorganizowania czegokolwiek, zaplanowania czegoś, wiąże się z rezygnacją z resztek czasu wolnego. Ponadto, jak zapewne wiecie, jestem słoiczkiem, który mieszka w mieście pod Warszawą, codziennie do niej dojeżdżając i wracając z niej pociągiem. Czasu jest niewiele, a jeśli już się trafi, wykorzystuję go na kilka godzin snu.

Dlatego ostatnio pisałam jak na lekarstwo. Takie wyjątkowo nędzne lekarstwo, które nie byłoby w stanie uleczyć nikogo, nawet z kataru.
Nie pamiętam, kiedy był mój ostatni wpis, ale możecie mi wierzyć, że wcale nie porzuciłam pisania. Ono nadal jest mi bliskie, ale brak czasu nie pozwala mi na pisanie tak częste, jak miało to miejsce w wakacje czy w trakcie studiów dziennych.
Nie oznacza to, że pisać przestanę. Nadal chcę dawać Wam znać co u mnie słychać oraz co przezabawnego się ostatnio zdarzyło (niestety - ostatnio nic). Mam nadzieję, że z czasem uda mi się wyrwać idealną porcję wolnej chwili, by tylko z powrotem rozruszać ten blog.

Zatem - do następnego!


PS. Zachęcam jeszcze do obserwowania mnie na Instagramie - tam dodaję coś najczęściej, bo zajmuje to tylko chwilę :)


Fot. Brian Wolfe